Program
Johann Sebastian Bach (1685-1750)
Die Kunst der Fuge BWV 1080
Contrapunctus 1
Contrapunctus 2
Contrapunctus 3
Contrapunctus 5
Contrapunctus 6. a 4 in Stylo Francese
Contrapunctus 9. a 4 alla Duodecima
Contrapunctus 10. a 4 alla Decima
Contrapunctus 12 inversus a 4
Contrapunctus 13 inversus a 3
Canon per Augmentationem in Contrario Motu
Canon alla Duodecima in Contrapunto alla Quinta
Motet „Komm, Jesu, komm“ BWV 229
Chorał „Wenn wir in höchsten Nöten sein” BWV 668
Orlando di Lasso (1532-1594) – „Osculetur me”
Heinrich Schütz (1585-1672) – „Das ist je gewisslich wahr“ SWV 277
Dietrich Buxtehude (1637-1707) – Kyrie z Missa brevis
Wykonawcy
Arte dei Suonatori kameralnie
Ewa Golińska, Arek Goliński – skrzypce
Julia Karpeta – viola da gamba, violone
Krzysztof Karpeta – wiolonczela, violone
Chór kameralny Uniwersytetu Zielonogórskiego Cantus humanus
Sopran
Ewa Grzybek
Marta Krysiak
Martyna Musiał
Mariola Roćko-Żabicka
Alt
Wojciech Grzesiak
Agnieszka Światłowska
Iwona Aniszkiewicz-Stankowiak
Paweł Golczak
Tenor
Albert Bezdziczek
Miłosz Mokrzycki
Dawid Kuziemka
Dominik Szczepański
Bas
Mateusz Urbański
Piotr Watras
Wojciech Żabicki
Hubert Gajewski
Jakub Gościniak
Roman Grzesiak
Sebastian Tomczyk
Michał Kocot – pozytyw
Bartłomiej Stankowiak – dyrygent
Kiedy słuchamy piosenki do naszych uszu dociera wiele dźwięków, wśród których wyróżnia się melodia śpiewana przez solistę. Słyszymy też akompaniament zespołu tworzący dla niej tło. Jest ono oczywiście bardzo istotne, wszak to akompaniament nie linia wokalu decyduje o nastroju czy o rodzaju tańca, jakim jest piosenka, ale jednak słuchając piosenki podążamy za solistką czy solistą, a tło pozostaje tłem. Zapamiętamy i powtórzymy potem słowa i melodię, nawet jeśli niejednokrotnie raczej wolelibyśmy nie. Ale oto w refrenie pojawia się chórek, w którym kilka głosów śpiewa jednocześnie. W chórkach znów jeden głos jest wiodący, pozostałe mu towarzyszą i – co dla naszych rozważań najważniejsze – nie są one samodzielne. Używając języka muzycznego taki sposób tworzenia określamy jako homofonię, a więc fakturę jednorodną, melodię uzupełnioną przez głosy tworzące współbrzmienia.
Można jednak inaczej. Mniej więcej w połowie znakomitego filmu Miloša Formana Amadeusz znajduje się scena, w której Mozart opisuje cesarzowi finał II aktu swojej opery Wesele Figara. Broni się przed atakiem zgnuśniałego establishmentu związanym z pomysłem wystawienia zakazanej przez cesarza sztuki mniej więcej takimi słowy: „[…] Weźmy choćby koniec drugiego aktu. Zaczyna się jako duet. Mąż kłóci się z żoną. Nagle żona wprowadza służącą. To śmieszna scena. Duet zamienia się w trio. Dołącza lokaj męża. Trio zamienia się w kwartet. Potem wkracza ogrodnik. Z kwartetu robi się kwintet. I tak dalej. Sekstet, septet, oktet. […] Jeśli w sztuce mówi naraz kilka osób powstaje hałas, nikt nie może zrozumieć ani słowa, ale w operze, przy muzyce może jednocześnie śpiewać dwadzieścia osób i daje to doskonałą harmonię.” Trudno o bardziej obrazowe przedstawienie idei polifonii – sposobu tworzenia muzyki, który polega na prowadzenia kilku równoważnych głosów jednocześnie, przy czym określenia „równoważny” i „jednoczesne” mają tu zasadnicze znaczenie. Jeśli się chwilę nad tym zastanowić sztuka polifonii jest nieco rozrzutna, gdyż stawia ludzkiemu umysłowi wyzwania sprzeczne z jego naturą. Proszę zauważyć, że używamy sformułowania podzielność, a nie „pomnożność” uwagi. Nasze możliwości są wielkie, ale jednak nie nieograniczone. Kiedy oglądając jednym okiem mecz, w którym nasza ulubiona drużyna prowadzi 5:2 będziemy próbowali zapamiętać, że ze sklepu mamy przynieść cztery bułki i mleko może okazać się, że po powrocie rozpakujemy z dumą 2 rogale i 5 jogurtów.
Włożone w usta Mozarta słowa doskonale ujmują istotę fenomenu: tylko muzyka może sprawić, że hałas, jaki tworzy mówiących jednocześnie kilka osób przemienia się w zachwycającą harmonię, nie tracąc jednocześnie nic ze swojej złożoności. Oczywiście nie jest łatwo przedrzeć się przez ten swoisty labirynt i nie zawsze za pierwszym razem to się udaje. Określenie labirynt wydaje się o tyle celne, że wiele utworów polifonicznych przy pierwszym poznaniu ujawnia tylko część swoich zakamarków. Ich głębsze poznanie wymaga zarówno od wykonawcy, jak i od słuchacza cierpliwości i pewnego wysiłku, a dopiero odkrycie całego planu pozwala go zrozumieć, poruszać się po nim swobodnie czy nawet bawić w chowanego. Dzięki muzyce to, co byłoby niezrozumiałym szumem staje się fascynującą łamigłówką dającą satysfakcję zarówno na poziomie intelektualnym, jak i estetycznym. Być może to właśnie jest klucz do sukcesu polifonii, ponieważ pomimo trudności stawianych odbiorcy zrobiła ona w muzyce europejskiej zawrotną karierę zdecydowanie dominując przez kilkaset lat. Pozostaje także jednym z wyróżników muzyki Zachodu, gdyż fuga – najdojrzalszy owoc polifonii jest wytworem właśnie tej kultury.
Johann Sebastian Bach dokonał u schyłku swojego życia podsumowania sztuki cyzelowanej przez pokolenia muzyków i w swoim dziele pod znamiennym, choć być może nie będącym jego własnym pomysłem tytułem Die Kunst der Fuge zebrał swoją wiedzę związaną z możliwymi sposobami splątania głosów ze sobą. Dzieło Bacha jest utworem skupiającym się na samej technice, co zresztą sprawiało, że odmawiano mu urody. Jednak ani on, ani jego poprzednicy nie traktowali polifonii wyłącznie jako techniki. Owszem, słowo „sztuka” zakłada opanowanie rzemiosła, ale zakłada także istnienie czegoś daleko większego niż sama technologia. I tak zarówno sam Bach, jak i wielu przed nim widzieli w muzyce polifonicznej nośnik słowa. Nawiasem mówiąc to jest fenomen nadający się na osobne rozważanie: technika zakładająca, że słyszymy wiele wyrazów na raz jako nośnik słowa? Postawmy jednak w tym miejscu jedną lub kilka kropek i oddajmy głos słowom niesionym przez wielogłosową muzykę Orlanda di Lasso, Heinricha Schütza, Dietricha Buxtehudego i Johanna Sebastiana Bacha.
Tworząc program koncertu nie mieliśmy zamiaru zbudowania kompendium wiedzy, ani też wykładu na temat polifonii. Z uwagi na bogactwo dorobku kompozytorów w tej dziedzinie niemożliwe byłoby nawet zasygnalizowanie wielu wątków. Koncert nasz jest raczej wypływającym z zachwytu ukłonem wobec muzyki minionych wieków i twórców, którzy osiągnęli mistrzostwo w prowadzeniu nas przez labirynt głosów robiąc to w sposób, który do dziś nas zachwyca.